[...] Trakt Czujski kończy się w Taszanacie, gdzie jest międzynarodowe przejście graniczne między Rosją a Mongolią. Gdy tam zajechaliśmy, na granicy nie było innych samochodów i odprawa trwała króciutko.
Po stronie mongolskiej – szok. Ałtaj przyjął nas pogodą prawie zimową.
Tuż za granicą, w Mongolii wszystko zmieniło się diametralnie. Nie tylko skończyła się cywilizacja i utwardzona droga: wprawdzie Ałtaj ciągnie się dalej , natomiast zbocza nagle stają się pozbawione lasów, a doliny zieleni. Malowniczą, zieloną nadrzeczną tajgę zastępuje ponura, kamienna szarzyzna . Skaliste, strome zbocza i doliny wysypane kamieniami, białe wykwity soli, mało drzew. A nad tym wznoszą się strome gołe szczyty. Ta część Mongolii słynie ze stepopustyni, okresowych rzek i wielkich słonych jezior.
Jadąc na wschód główną i jedyną drogą, doszedłem do smutnego wniosku, że takiego zupełnego braku dróg jeszcze nigdzie w Mongolii nie spotkałem. Jeździliśmy teoretycznie szosą, a w praktyce po szutrowych, nieutwardzonych wertepach i koleinach szlaku wiodącego przez górzysty step. Pasującego idealnie ale dla Rajdu Dakar…
Uboga roślinność nie sprzyja hodowcom, toteż jurt i bydła spotykaliśmy niewiele. Za to krajobrazy zachwycały swoją urodą. O wschodzie i o zachodzie słońca, gdy zbocza gór nabierały wyrazistości i odbijały się w krystalicznej tafli jezior, nie mogłem rozstać się z aparatem fotograficznym…
A przy okazji: nie wszyscy wiedzą, że niektóre tamtejsze szczyty noszą polskie nazwy. Dzięki naszym alpinistom na zawsze pozostały w Ałtaju polskie nazwy: szczyt Józefa Kowalskiego – Kowalskijn uul, lodowiec Warszawa – Warszawa möst gol, czy szczyt Przyjaźni Polsko-Mongolskiej – Mongoł Polszyn Najramdal, o czym piszę w kolejnym rozdziale.
Mongolski Kazachstan
Zaledwie kilkadziesiąt kilometrów na zachód od granicy mongolsko-chińskiej i mongolsko-rosyjskiej zaczyna się państwo Kazachstan. Co ciekawe – zachodnia, przygraniczna część Mongolii to też prawie Kazachstan, bo w tamtejszej prowincji Bayan-Olgii żyje około 87 tysięcy Kazachów (aż 88,7% ludności tej prowincji) , a miejscowym bliżej, do Astany niż do Ułan Bator. Nic, więc dziwnego, że językiem jest tam kazachski (i popularny rosyjski), jeżdżą autobusy do Kazachstanu, w sklepach jest wiele towarów kazachskich, kuchnia jest kazachska i w ogóle świat się kręci wokół ojczyzny, sąsiada i wielkiego azjatyckiego mocarstwa – Kazachstanu.
Tak więc podróżując po tej części Mongolii wszędzie spotykałem Kazachów. Łatwo ich rozpoznać, bo różnią się od Mongołów wyglądem i kulturą. Mówią innym językiem. Inną mają urodę i stroje, a mężczyźni – jak to islamscy sunnici – noszą charakterystyczne czapeczki i zapuszczają brody. Widać tam również meczety i kazachskie cmentarze .
Od razu zwróciły moją uwagę nieco inne wnętrza tamtejszych jurt. Były inaczej zbudowane niż te, które dotąd oglądałem: w środku bardziej kolorowe, pięknie ozdobione dywanami leżącymi na podłodze i wiszącymi na ścianach. Wszędzie przy domach stały piramidy suszonego nawozu przeznaczonego na opał.
A na specjalnych drągach lub płocie siedziały przywiązane orły…
Wielki głód i prześladowania
Proces formowania się tożsamości narodowej Kazachów rozpoczął się pod koniec XV i w XVI wieku i był związany z powstaniem Chanatu Kazachskiego. W XVI i XVII wieku był to najsilniejszy organizm państwowy środkowej Azji. Potęga jego trwała do czasu, gdy w 1847 roku Kazachstan dostał się w ręce Rosji i rozpoczął się proces rusyfikacji i kolonizowania. Kazachowie zaczęli tracić pastwiska, bo najlepsze ziemie przydatne do uprawy roli przydzielano rosyjskim osadnikom. Po zakończeniu II wojny światowej decyzją władz radzieckich zaorano 250 tys. km² kazachskiego stepu i przekształcono go w pola uprawne. Zafundowano im ogromny poligon jądrowy w Semipałatyńsku (513 prób) i wysuszono Morze Aralskie. W wyniku kolektywizacji sowieckiej koło 1,5 – 2,0 mln ludzi (40% populacji) zginęło w Kazachstanie z głodu. Głód i prześladowania miejscowych przez sowieckich komunistów zmusiły setki tysięcy Kazachów do emigracji bądź ucieczki do Chin i Azji Środkowej. Koczownicy wędrowali po górach i dolinach ze stadami trafiając do Mongolii.
Do 1930 roku emigranci mogli swobodnie poruszać się między Kazachstanem, Mongolią i chińską prowincją Xinjiang. Po powstaniu Mongolskiej Republiki Ludowej musieli zrezygnować z koczowniczego trybu życia i osiedlili się głównie w zachodniej Mongolii.
Kazachowie uciekali z ojczyzny, a na ich miejsce władze sowieckie deportowały obcokrajowców. Od końca XVIII trafiły tam setki tysięcy zasłańców. W czasach stalinowskich Kazachstan był znany ze znajdujących się na jego terenie łagrów oraz jako miejsce deportacji ludności polskiej, niemieckiej oraz Czeczenów. Według spisu współczesnego mieszka tam około stu tysięcy Polaków.
Po 1990 roku powiew demokracji przyniósł mieszkańcom Azji pozytywne zmiany. W 1994r. powstała nowa stolica Astana. Niegdyś sowiecka republika, teraz Қазақстан Республикасы, stała się samodzielnym państwem, którego władze zachęcają swoich rodaków do powrotu z emigracji do ojczyzny. A przynajmniej odwiedzin, studiowania czy pracy. Zachętą mają być: brak formalności, pomoc finansowa, mieszkania, praca, stypendia. Powód takiej polityki jest jasny – gdy upadła komunistyczna Rosja, a ta rosyjska republika zamieniła się w samodzielne państwo, prezydent Kazachstanu stanął przed problemem rosyjskiej większość (około 54% to nadal Rosjanie…). Tak więc, by wyrównać proporcje – bo w demokracji decydują wyborcy… – zdecydował, że należy nakłaniać uciekinierów do powrotu do ojczyzny.
Zaapelował do Kazachów żyjących w sąsiednich krajach, aby wracali, obiecując im pomoc. Poskutkowało i np. 60 tysięcy Kazachów opuściło Mongolię. Niestety, znaczna ich część szybko wróciła. Czemu? Z moich obserwacji wynika, że obie grupy narodowościowe są wobec siebie bardzo tolerancyjne, a decyzja o miejscu życia sprowadza się do wyboru: być wolnym mongolskim stepowym nomadą żyjącym w jurcie i wypasającym bydło na bezkresnym stepie, czy kazachskim robotnikiem mieszkającym w miejskim blokowisku? A Kazachstan wprawdzie ma pieniądze i perspektywy, ale swobodne stepowe życie hodowcy – pasterza już się tam skończyło. A w Mongolii – przeciwnie . Podobnie jak mieszkańcy krainy Czyngis – chana, mongolscy Kazachowie tradycyjnie dalej są nomadami, pasterzami stepowymi żyjącymi w jurtach i prowadzącymi identyczny tryb życia jak stepowi Mongołowie. Wciąż mogą wrócić do Kazachstanu, ale wolą nadal żyć w mongolskim Ałtaju.
Problemu takiego nie ma młodzież z Mongolii, masowo ucząca się i studiująca w Kazachstanie, czy młodzi ludzie zawierający związki małżeńskie za granicą.
Sokolnicy i Złote Orły
Wydaje mi się, że stara kultura Kazachów jest lepiej zachowana w Mongolii niż w ich zruszczonej ojczyźnie. A to dlatego, że izolacja ludzi od zmian komunistyczno – gospodarczych i ich skupienie blisko siebie oraz łącząca ich więź religijna, pozwoliły na utrzymanie ciągłości kulturowej niespotykanej już w Kazachstanie. A takie narodowe święta jak to myśliwych sokolników, podbudowują ego i cementują więź wśród emigrantów. Dlatego do niedawna odbywał się w Mongolii tylko październikowy Golden Eagle Festiwal (święto sokolników polujących z orłami). Teraz w drugiej połowie września jest tam jeszcze jedno podobne święto. A z roku na rok rośnie liczba uczestników tych kazachskich festynów i widzów – jak my – przybywających ze świata.
Początki sokolnictwa sięgają zamierzchłych czasów. Było popularne zwłaszcza u nomadów prowadzących koczowniczy tryb życia. Obok zbieractwa i myślistwa stanowiło podstawę ich egzystencji. Sztuka polowania z pomocą wyszkolonych ptaków drapieżnych rozkwitła w czasach mongolskiego imperium. Trzynastowieczne kroniki wspominają, jak to jesienią i zimą chan polował z udziałem tysięcy ludzi i koni, a samych sokolników miał ponad pięć tysięcy. Ta wiekowa tradycja jest nadal praktykowana przez Kazachów mieszkających w górach mongolskiej prowincji Bayan- Olgii. Zachowanie tradycyjnego sokolnictwa ułatwia fakt, że orły – potężne drapieżne ptaki - występują licznie w górzystych regionach Mongolii.
Mongolski orzeł (Aquila chrysaetos , ang. Golden Eagle, ros. Беркут) osiąga masę ciała do siedmiu kilogramów, przy rozpiętości skrzydeł ponad dwa metry i długości około metra. Szpony ma wielkie, zakrzywione i ostre jak brzytwa, idealnie przystosowane do uderzenia, zabicia i trzymania ofiary. To właśnie one dały orłom nazwę raptor , pochodzącą od łacińskiego rapere (porywać, wydrzeć coś).
Orły mogą przebywać znaczne odległości dzięki dużej powierzchni i rozpiętości skrzydeł, wykorzystując prądy powietrzne jak szybowiec. Dopiero przy ataku składają skrzydła, osiągając szybkość nawet do 200 kilometrów na godzinę.
Mają doskonały wzrok - podobno osiem razy lepszy od ludzkiego: człowiek ma zazwyczaj 200 tysięcy światłoczułych komórek na milimetr kwadratowy siatkówki, orły zaś pięć razy więcej. Ludzie widzą trzy podstawowe kolory, a orły pięć. Dlatego też te drapieżne ptaszyska są w stanie rozpoznaą ofiarę wielkości królika z odległości kilku kilometrów.
Kazachscy sokolnicy polują głównie na zwierzęta futerkowe – lisy, wilki i bobaki, a zdobyte futro stanowi potem ozdobę ich tradycyjnej, zimowej czapki.
W okresie jesienno-zimowym najmądrzejsze i najlepiej ułożone orły wyruszają z właścicielem na łowy. Dopiero wtedy, ponieważ celem polowania jest zdobycie skór zwierząt, a futro najlepsze dopiero zimą. Gdy spadnie pierwszy śnieg, myśliwy udaje się konno na polowanie, z orłem siedzącym na ramieniu. Wędruje wśród śnieżnych szczytów, coraz wyżej po stromych, kamiennych stokach. Ciepło odziany w futrzany płaszcz – w ałtajskich górach są silne mrozy - na głowie ma czapkę z lisa.
Wspiąwszy się wysoko, myśliwy osłania dłoń grubą, skórzaną rękawicą, na którą teraz przesiada się orzeł wbijając szpony. Zdejmuje się kaptur zakrywający oczy ptaka i ten swoim znakomitym wzrokiem ogarnia stok i dolinę. Latający predator doskonale i z daleka widzi biegnącą ofiarę. Gdy spostrzeże poruszające się zwierzę, zrywa się i rozpościerając szeroko ogromne skrzydła szybuje w dół. Będąc nad ofiarą – jak rakieta z atakującego myśliwca – uderza w biegnącego lisa. Masa ciała x szybkość + szpony = zwykle natychmiastowa śmierć ofiary, której od uderzenia pęka kręgosłup. Duże ptaki potężnym uściskiem mogą też zmiażdżyć czaszkę ofiary.
Myśliwy – sokolnik, musi tylko podjechać na koniu, zabrać trofeum, zdjąć skórę z upolowanego zwierzęcia i nagrodzić orła…
Z wizytą w jurcie
Sympatyczny chłopak z miasteczka Sagsaj udał się z nami w góry, by nas zaprowadzić do najlepszego sokolnika, mistrza. Podobno świetnego, starego myśliwego. Wyjeżdżając zapytałem, czy naszym samochodem dojedziemy do jurty stojącej gdzieś daleko w górskiej kotlinie. Powiedział, że bez kłopotu… Twierdził również, że nie jest daleko. W rzeczywistości opuściwszy miasteczko przebijaliśmy się kilka godzin szlakami przez step. Przeprawialiśmy się naszym busikiem przez strumienie, waliliśmy podwoziem o wystające głazy, wpadaliśmy w jamy lub przedzieraliśmy się przez wielkie kępy traw. Nie znam lepszego kierowcy od Mirka, ale tym razem trzymając się kurczowo fotela nie byłem pewien, jak się ta przygoda zakończy. W końcu dotarliśmy.
Rodzina myśliwego mieszkała w ślicznej jurcie. Większej niż znane mi mongolskie i w odróżnieniu od tamtych bez pionowych podpór dachowego kręgu w środku. Zaproszono nas do środka i usadzono na ziemi za stolikiem. Ugoszczono najpierw tradycyjnym kumysem, potem również tradycyjną herbatą z mlekiem – jak w Mongolii – zakąszaliśmy suszonym twarogiem. Pojadając i rozmawiając rozglądałem się po tym wojłokowym domu. Przede wszystkich zachwyciłem się pięknym, kolorowym wystrojem.
-Te dywany i kilimy zrobiłam sama – pochwaliła się gospodyni.
A dziadek zaczął opowiadać o orłach:
- Aby mieć myśliwskiego orła, musiałem najpierw zdobyć pisklę. Przez miesiąc na koniu z lornetką śledziłem, gdzie jest gniazdo orłów, a potem miałem niesamowicie ciężkie zadanie, by dotrzeć w jego pobliże. Długo obserwowałem gniazdo przez lunetę. Po ptaka musiałem zorganizować całą wyprawę. By dotrzeć do gniazda i porwać pisklę, trzeba posiadać kwalifikacje alpinisty, ja jestem za stary, toteż pomagali mi synowie. Do gniazda musieli spuszczać się po linie. Z gniazda wzięliśmy samiczkę, która jest wartościowszym – mądrzejszym, większym i silniejszym myśliwym niż samiec. Orlice są też o jedną trzecią cięższe i znacznie bardziej bojowe. Inni sokolnicy zdobywają młode, już latające orły, zwabiając je w pułapki, ale lepiej robić tak jak ja: bo zwykle w gnieździe jest dwoje piskląt, z których normalnie przeżywa tylko to, które pierwsze wykluje się z jaja. Dlatego zabranie jednego ptaka to jakby darowanie życia drugiemu…
Najpierw w jurcie przez kilka miesięcy przyzwyczajałem orlątko do obecności ludzi, do tego żeby pobierało pokarm, żeby nie uciekało i wracało do mnie. Potem już łatwo było nauczyć ptaka atakowania wskazanej ofiary, bo działał instynkt drapieżnika.
Zaczynałem treningi od tego, że ciągnąłem na sznurze przynętę. Najpierw kilka metrów przed ptakiem, potem stopniowo coraz dalej, wlokąc skórę lisa za koniem. Potem uczyłem go atakowania prawdziwych stepowych tarbaganów i susłów. W końcu polowania na lisy, a nawet wilki.
Oswajanie i układanie to długotrwała, żmudna praca. Nie zawsze kończy się pomyślnie. Bywało, że wypuszczałem ptaka nieprzydatnego do polowania.
Gdy poluję na wielkiego wilka, orzeł nie zawsze powala go za pierwszym uderzeniem. Nie wypuszcza jednak ze swych potężnych ostrych szponów rozsierdzonego drapieżnika, nie potrafi go puścić i odlecieć, więc obaj tarzają się po ziemi, turlają po zboczu w dół. Orzeł usiłuje poderwać się do lotu, trzymając pazurami ofiarę, która jest jednak zbyt ciężka, natomiast wilk nie przestaje atakować ptaka, gryząc go i w furii szarpiąc pazurami. Istna masakra – obaj kotłują się w piachu i śniegu! W takim momencie łatwo stracić ptaka, bo osłania go tylko pancerz z nastroszonych piór a bronią uderzenia dzioba. Ratunkiem może być tylko drugi ptak wypuszczony przez innego myśliwego, dlatego polując na wilki wyruszamy grupą – uczył mnie myśliwy.
Zwykle atak drugiego orła na wilka kończy sprawę albo przynajmniej daje szansę, by jeździec zbliżył się i oddał strzał. Często towarzyszą mi młodzi chłopcy, którzy mają uczyć się i pomagać. W takiej sytuacji to oni pędzą na ratunek mojemu złotemu orłu.
Orzeł może dożyć nawet pięćdziesięciu lat, ale większość myśliwych nie trzyma ich tak długo. Zwykle po dziesięciu latach wypuszczamy ptaki na wolność. Mój orzeł ma za sobą lata hodowli i tresury. Jest mieszkańcem jurty i członkiem rodziny. Chodźcie – zaprosił nas uprzejmie dziadek. – Pokażę go wam z bliska…
Wreszcie!
Wyszliśmy z jurty i całą gromadą podeszliśmy do płotu. Tam na specjalnym słupku siedział ogromny ptak. Łapy miał oplątane rzemieniem przywiązanym do słupa, by nie odleciał. Na głowie kaptur zasłaniający oczy.
- Po co ten kaptur? – zapytałem.
- By ptak, nie zrywał się odruchowo, atakując biegające w okolicy jurty zwierzęta. Jak nasz pies czy kozy.
Dzieciaki przyniosły dziadkowi wielką rękawicę ze sztywnej, twardej skóry. Sięgała mu po łokieć i służyła do przejęcia ptaka. Bez tej ochrony ostre jak sztylety orle pazury, zaciskając się na „gałęzi” poharatałyby dłoń myśliwego.
Po rozsupłaniu linek i uwolnieniu ptaka, bez zdejmowania kaptura, stopniowo, szpon po szponie, dziadek przełożył jego łapy z drewnianego słupa na swoją chronioną rękawicą dłoń. Podniósł imponującego orła nad głowę i dopiero wtedy zdjął mu kaptur .
Gospodarz długo mówił o innych akcesoriach sokolniczych, których używa do układania i polowania, ale nasz przewodnik już nie potrafił tego przetłumaczyć w sposób jasny i zrozumiały.
Kazach sprawił gościom jeszcze jedną wielką radość. Żona przyniosła strój myśliwego, a on ubrał się ciepłe futro, a na głowę włożył tradycyjną czapkę z lisa. Dzieci przyprowadziły osiodłanego konia, dziadek dosiadł go i uniósł ptaka nad głowę. Koń ruszył, a ogromny ptak zatrzepotał rozpostartymi skrzydłami i zakwilił. Za plecami jeźdźca trzymającego nad głową ogromnego ptaka słońce zachodziło czerwono… w tle błyszczały ośnieżone szczyty gór, a stoki okrywał czarny cień…
Nasze aparaty fotograficzne zaczęły pstrykać jak szalone…
Jeśli dobrze zrozumiałem, dziadek sokolnik pochwalił się jeszcze, że ten jego czterdziesty z kolei ptak jest wart kilku koni.
Na koniec pozwolono mi wziąć na rękę orła. Trochę przestraszony, z trudnością podniosłem do góry ciężkiego ptaka, który rozpostarł skrzydła i nimi zamachał.
Co za fota…!
Kazachowie mają mentalność bliższą słowiańskiej. Są bezpośredni, gadatliwi i bardziej otwarci niż Mongołowie, a ich religia nie pozwala na picie wódki zatem miła wizyta potrwała do wieczora. Na koniec wręczyliśmy rodzinie podarunki. Bez żalu odpiąłem od paska swój ulubiony nóż wyprawowy i tradycyjnie – oburącz – dałem go w prezencie dziadkowi. I obiecałem przesłać mu z Polski wydrukowane w dużym formacie zdjęcia, które wcześniej razem oglądaliśmy na ekranie aparatu i które tak mu się podobały. Dzieci dostały od nas sporo gadżetów i słodyczy…
Wracając na nasz biwak za miastem przy rzece znowu przeżywaliśmy horror, pokonując bezdroża busikiem. Na miejscu, po wyjściu z samochodu zobaczyłem, że gdzieś po drodze urwaliśmy przednia tablicę rejestracyjną. Ale przecież cały świat, nawet to „zadupie”, opanowały telefony komórkowe. Nasz przewodnik zadzwonił do kilku jurt na trasie naszego przejazdu, zmobilizował mieszkańców, którzy konno ruszyli na poszukiwanie zguby i jeszcze tego samego dnia wieczorem dziękowałem motocykliście, który ją znalazł i nam przywiózł!
Golden Eagle Festiwal – święto kazachskich sokolników
Co roku, jesienią w Bayan-Olgii w zachodniej Mongolii odbywa się święto Golden Eagle – Złote Orły. Jest częścią lokalnej kultury Kazachów, którzy w Mongolii bardziej podtrzymują tę tradycję niż ich bracia w ojczyźnie.
Przede wszystkim jest to święto i zawody konnych myśliwych – sokolników, którzy rozpoczynają festiwal od prezentacji myśliwskich strojów, ozdobnych gadżetów myśliwskich oraz akcesoriów dla jeźdźców i koni. Główną atrakcją jest ustalenie, kto ma najlepszego myśliwskiego orła. Ptaki oceniania się pod względem umiejętności myśliwskich i ułożenia. Testem jest chwytanie przez nie przynęty – na przykład skóry lisa ciągniętej na lince za koniem.
Korzyści finansowe z polowania z orłami są niewielkie, więc dzisiaj pozostało ono rodzajem sportu i rozrywki i jako takie jest coraz bardziej popularne na świecie przyciągając ciekawych turystów, ale miejscowi ludzie gromadzą się również po to, aby świętować i rywalizować o najlepszy tradycyjny kazachski strój, najpiękniejszą jurtę, posłuchać tradycyjnej muzyki i śpiewu. Pochwalić się i sprzedać piękne wyroby ludowe, głównie kilimy. Odbywają się także tradycyjne kazachskie zawody konne, takie jak walka na koniach o zdobycie koziej skóry, czy podnoszenie monet z ziemi. Podczas Festiwalu nie może także zabraknąć wyścigu na wielbłądach i zawodów łuczniczych. Oczywiście na festynie można skosztować tradycyjnych potraw i napić się kumysu czy słynnej Chinggis Gold Vodka.
Egzotyczne święto mongolskich sokolników z każdym rokiem przyciąga coraz więcej turystów i media. Fotografie obiegają cały świat. Jego wielkim atutem jest również to, że odbywa się w pięknym górskim, odludnym chronionym regionie, słynącym z żyjących tam ponad 250 gatunków ptaków i wielu gatunków zwierząt rzadkich, zagrożonych wyginięciem. Można tam spotkać śnieżne pantery – irbisy i ałtajskie barany – argali. W tej części Mongolii wysoko w górskich jeziorach żyją unikatowe, endemiczne ryby osmany .
Obiekt marzeń wędkarzy jak ja… [...]
________________________________________
tekst &foto Bolek Boleebaatar Uryn. Fragment przygotowywanej do druku książki p.t. „MORIN CHUUR – skrzypce z czaszki konia – mongolski świat jurt, koni i szamanów”
U zarania dziejów Bóg rozdawał ludom ziemię… Mongolscy koczownicy długo nie wytrzymali w kolejce wraz z innymi. Odeszli, bo musieli zaopiekować się stadami. A kiedy wrócili, okazało się, że wszystko już zostało rozdane. Został tylko jeden piękny skrawek, który Bóg zostawił dla siebie. – Miała
Sanatoryjna hipoterapia, drzewo jak apteka, mirra i kadzidło… Bolesław Boleebaatar URYN Już Hipokrates głosił: Przyroda jest lekarzem wszystkich chorób! Przez lata wyruszałem z Mongołami na koniach z Kotliny Darchackiej na północy kraju, w okoliczne góry. Na zachód w Ułan Tajgę, na północ w Sajany i
[...] Z Kyzył jest bliziutko – rzut beretem – do granicy Mongolii i przejścia w Taszancie, ale by wjechać do Mongolii, to musieliśmy najpierw cofnąć się daleko na północ, aż do Nowosybirska. Przejechać dodatkowo 1500 km przez całą Tuwę, Kraj Ałtajski i Republikę Ałtaj