Nie jestem pisarzem, nie pracuję też w branży artystycznej. Jeśli ktoś mnie pyta co robię to mówię, że sprzedaję nawozy … fakt że sztuczne, ale i tak gdzie mi do pisarza reportażysty.
Ale jeśli pojechaliśmy razem i każdy miał jakąś funkcję to jeśli „Synek” karze to „Tatuśz” musi i pisze (ksywki należy wymawiać z morawskim akcentem >z racji naszych morawskich współtowarzyszy< i po kieliszku, wtedy fajniej brzmią).
Jechaliśmy do Mongolii na tajmienie i oprócz męskich rozmów „o życiu” większość czasu rozmawialiśmy właśnie o nich, a one rosły i rosły bo czekały faktycznie na nas. No i zaczęło się.
Pierwszy dzień radosny, każda ryba cieszy i choć byliśmy neofici bez doświadczenia to padło całkiem dużo lenoków i kilka, bo chyba dwa,to już kilka, tajmieni mówiąc prawdę tajmieńków.
Nasza grupa ja czyli Tatuśz (Krzysio), Ojciec Maryan (Marian) i Taliban (Ignacy), też z morawskim akcentem, przeszliśmy dwie góry przeszliśmy w bród rzekę Selengę i skonani wyszliśmy na drugi brzeg. Kilka kilometrów marszu dużo rzutów jakieś pojedyncze uderzenia i w końcu widzę piękne miejsce, rzeka zasuwa wartko przy naszym brzegu, dość spora cofka, miałem założonego butchera rzut i lenok następny rzut znowu, zmieniam przynętę na tonącego minnow’a dziewiątkę i sytuacja się powtarza gdyby tak było na Pasłęce wszyscy opowiadali by latami a tu jeszcze człowiek łazi gada a lenoki biorą i to takie 40, 50, 55 cm dla neofitów eldorado. Potem ognisko pieczenie lenoka i… po kielichu. Jeszcze ten powrót przez rzekę na trzech nogach (z kijem dla bezpieczeństwa) i te dwie góry jeszcze wyższe niż rano.
Minnow 9 tonący to idealna przynęta na troling przy łowieniu tajmieni. Dziwicie się, Peter (szef Ingol’a) też nie wierzył, popłynęliśmy drugi raz ostatniego dnia i teoria została potwierdzona. Płyniemy pierwszy raz pontonem w trójkę Ojciec z tyłu steruje Taliban z przodu, mnie wzięli w środek i kazali podziwiać krajobrazy. Miałem wolne ręce i trochę mi się nudziło, spływaliśmy rzeką wpłynęliśmy na spokojny nurt woda głęboka na jakieś 2 m, piaseczek widać falki na dnie rzuciłem woblera zatonął. Spływamy bez wiosłowania w tym samym tempie co rzeka, przynajmniej jej górny nurt. Czuję jak wobler zaczepia za falki na dnie i buch zaczep wobler stoi, stoi i nagle zaczyna się prawo, lewo, w górę, w dół to jest piękne, cudowne po to się jedzie 6 tys kilometrów ale mi zazdroszczą (dostałem drugą ksywę tym razem z polskim akcentem Dewizowiec). Tajmień duży – nie duży – 87cm grubas. Płyniemy dalej następna plaża piasek głębokość podobna minnow zaczepia za falki i znowu buch stoi, to norma dla tajmieni (przynajmniej tych większych) nie mieści się w głowach że coś co złapią w pysk może się jeszcze ruszać i stawiać opór. Ale ten nie był mierzony wczepił się. Ale czy na niego starczyłoby metrówki.
Ostatni dzień. Całe towarzystwo pojechało na „big jezioro” ale to globtroterzy nas dwóch twardych Ojciec Maryan i ja Tatuśz pod wodzą naszego przewodnika Petera pojechaliśmy w górę naszym wszędołazem kierowanym przez Sorge. Szliśmy w dół było słabo, jakieś drobne lenoki jakiś przyzwoity szczupak, potem Peter złapał tajmienia – przyzwoity 70-80cm, kilka zaczepów i straconych przynęt, nuda.
Widzę przed sobą całkiem dużą skałę schodzącą pionowo do wody i jako stary egoista robię skrót i lizę tam bo wiem ze tam będzie jama i tajmienie. Ale nie dane mi było zrobić rzutu. Słyszę wołanie ale nie po mnie, po kamerę „choć, mamy po tajmieniu nakręcisz jak walczą”, no i nakręciłem potem następne 2, jeszcze więcej i to z jednej dziury. Stały i wychodziły po kolei jak lipienie, wyciągnęli ich 7 czy 8. Najmniejszy miał ponad 65 cm, większość 70-80. Nakręciłem to, ale mongolski prąd z agregatu rozwalił twardy dysk kamery i czekamy czy coś da się odzyskać.
Zeszliśmy niżej pod skałę kilka rzutów i mam tajmienia 80 centymetrowego potem ładny lenok i w dobrych humorach idziemy dalej w dół i przedłużamy marszrutę o kolejne kilka kilometrów. To był wędkarsko najlepszy dzień na wyprawie. Padło prawie 20 tajmieni i to maluchy miały ponad 60cm. Za rok złapiemy może mniej, ale napiszę o takich co mają 120-150cm zobaczycie!!!
Krzysio Sadowski
Podpisy do zdjęć Piotruś Brdak
W tym roku więcej czasu spędziliśmy w podróży, mniej łowiąc ryby. Natomiast miejsca były wielokrotnie bardziej zróżnicowane. Rzeka Herlen, następnie Onon, Balcz i znowu Onon. Nie było w ogóle lipieni natomiast lenoków w bród, tajmieni trochę mniej, ale nie ma co narzekać, największy okaz miał
Głównym celem wyprawy były oczywiście ryby. Ale jak to w Mongolii bywa, nie da się tylko łowić, skoro można zobaczyć tyle innych, jakże odmiennych dla nas rzeczy. Co do ryb. To nie prawda, że Mongołowie nie jedzą ryb, łowią i zabijają wszystkie. W jeziorach natomiast